sobota, 6 stycznia 2018

Morskie Oko - historia prawdziwa

Noc złowrogo osnuwała zasypane śniegiem górskie szlaki. Z gęstych krzaków rosnących przy drodze dochodził głos bardziej przypominający charczenie niż mowę:

– Patrz, te głąby idą prosto w oko szefowi.

– Chyba w paszczę?

– Zaczaimy się koło Wodogrzmotów i dalej w tan.

– Jak ja to lubię.

Przerażające cienie przemknęły pomiędzy drzewami. Grupa zlęknionych osób, trwożliwie oglądając się za siebie, powoli krok za krokiem, schodziła w dół. Zmarznięte twarze i czerwone nosy dobitnie świadczyły o ciężkich przejściach mijającego dnia. Na domiar złego nikt nie chciał im pomóc. Ani GOPR, ani policja, straż pożarna też nie. Zero litości, a przecież wiadomo, że tatrzańskie zombi tylko czekają na takie okazje. Zombi to mało, są przecież jeszcze niedźwiedzie i te… najgorsze… świstaki ludojady.

Zeszłej zimy doszło, do mrożących krew w żyłach napadów. Wygłodniałe świstaki zżarły wszystkie kabanosy „Tarczyński” z plecaków warszawskiej grupy studentów AWS. Oprócz kabanosów raczyły się również zapasem żelu do włosów i niestety, trudno w to uwierzyć, ale bezczelnie wychlały całą wódę. Nie dość, że zepsuły wyjazd biednym studentom, pozbawiając ich zarówno zagrychy jak i samej głębokiej treści oraz sensu wyjazdu, to jeszcze po pijaku zaatakowały przerażoną młodzież i zasmakowały w jej krwi, przegryzając ekskluzywny pantofelek najpiękniejszej studentki. Od tej pory strach zapanował na całym szlaku do Morskiego Oka.

Dzisiaj znowu mogło dojść do ekscesów. Niewielka grupa turystów – jakieś sto dwadzieścia osób – została zaskoczona przez słońce, znikające nagle za Mięguszowickimi Szczytami. Na domiar złego ktoś wyłączył oświetlenie na drodze z Morskiego Oka, bo chyba jakieś wcześniej było?

Pierwsze uciekły konie ciągnąc za sobą sanie wypełnione po brzegi szczęśliwcami, którym udało się dostać do środka ewakuacji. Za nimi popędzili górale udając beztroskę, ale uważny obserwator mógł zobaczyć strach w ich oczach.

Potem nastała ciemność.

Co prawda ta ciemność była w pewnej mierze niwelowana przez biel świeżego śniegu i dość jasno świecący księżyc. No, ale przecież wiadomo, jak jest noc to w lesie jest ciemno.

Grupa, po omacku jak armia ślepców, powoli zbliżała się do Wodogrzmotów. Większość nie zdawała sobie sprawy z niebezpieczeństwa wiszącego nad nimi. Właściwie to nie wiszącego, ale czającego się w zaroślach.

Nagle dał się słyszeć przeraźliwy świst, jeden, drugi, trzeci… Świsty – gwizdy dobiegały z każdej strony. Turyści przerażeni zaczęli krzyczeć. Parę osób wylądowało w śnieżnych zaspach. Ktoś poleciał prosto do strumienia. Zatrzymał się na oblodzonej części, ale nic to nie dało, bo zaatakowały go pstrągi gryząc w vibramową podeszwę, która na szczęście wytrzymała atak. Tak, tak jak w góry to tylko buty na vibramie.

Tymczasem turyści rzucili się do panicznej ucieczki. Ciemność i śnieg przestały przeszkadzać. Każdy biegł, co sił. Silniejsi próbowali słabych przewracać i rzucać do tyłu na pastwę wściekłych bestii. Ktoś w biegu wyjął z plecaka resztki kabanosów i rzucił za siebie, trafiając innego prosto w oko. Ten myśląc, że to świstak rzucił się na jego głowę wrzeszczał jak opętany.

Sympatyczna, aczkolwiek przerażona blondynka wyciągnęła z torebki firmy Miu Miu, żel do włosów, odwróciła się i z całej siły rzuciła w kierunku napastników. Pojemnik poleciał w ciemność, z której po chwili doszło głośne mlaśnięcie i czknięcie, na dźwięk, którego resztki odwagi opuściły uciekających.

Krzyk przerażenia niósł się po górach, wywołując dwie lawiny po słowackiej stronie. Turyści jak banda dzikich Mongołów, wrzeszcząc i opędzając się wyłamywanymi naprędce kijami i gałęziami, zbliżała się do Polany Białczańskiej.

Pierwszy, który dopadł samochodu zawołał przerażonym głosem do przyjaciół:

– Kluczyki! Kurwa, kto ma kluczyki!

– Mariolka! – wydarł się ktoś – Dawaj Kluczyki!

Niestety, Mariola, po oddanym rzucie pojemnikiem z żelem, bo to właśnie ona była tą odważną dziewczyną, przewróciła się i została na polu walki. Na szczęście zobaczył to barczysty olbrzym. Wziął ją pod pachę i kontynuował ucieczkę. Nieszczęśliwie pośliznął się na wieczku od żelowego pojemnika i upadł, boleśnie uderzając głową w torebkę Mariolki. Zanim zdążył się podnieść, dopadły go rozszalałe gryzonie. Młoda kobieta szybko odwróciła głowę od widoku wściekłych świstaków rozprawiających się z najnowszym modelem Nike, które miał na nogach młodzian. Błyskawicznie wstała i pędem dołączyła do uciekających.

Coraz większa liczba turystów docierała do parkingu. Pierwsze samochody szybko ruszały do wyjazdu. Tłukąc zderzak w zderzak, trąc bok o bok, łamiąc lusterka, każdy jak najszybciej chciał się wydostać i ruszyć nawet nie na kwaterę, ale do domu.

Mariola jako jedna z ostatnich wbiegła na polanę. Dotarła do wypasionego Audi, wysypała wszystko z torebki i szlochając zaczęła grzebać w stercie różnych różności. Janusz tylko patrzył na to zrezygnowany i z wyciągniętą ręką czekał na kluczyki. Po chwili samochód z rykiem przeciął krwawą ścieżkę zrobioną przez bosego barczystego olbrzyma i pomknął do domu.

– Jak ja to lubię. – Można było usłyszeć głos dochodzący z krzaków.

Ale nie było już nikogo, kto by chciał słuchać. Świszczący śmiech rozszedł się echem zagłuszając Wodogrzmoty Mickiewicza.

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Niedzielny poranek

Spadł śnieg. Zimo ogarnęło mnie całego. Nic nie jadłem od… nie wiem od kiedy. Zgubiłem się, nie mam pojęcia jak trafić do domu. Pewnie mama wypatruje mnie przez okno. Nie wiem nawet, które to okno. Błądzenie jest bardzo wyczerpujące. Pić, strasznie chce mi się pić. Szukam schronienia w załomie muru, który chociaż trochę osłania od wiatru. Powoli zasypiam. Pewnie już się nie obudzę.
Słyszę jakąś rozmowę. Poproszę o pomoc. Nieśmiało podchodzę i delikatnie, z nadzieją, trącam nosem czyjeś spodnie.
            - Patrz jaki maluch – słyszę ciepły głos. – Kitulek chyba nie ma jeszcze dwóch miesięcy. Jak nie znajdzie się właściciel to go weźmiemy?


                                                                Koniec

P.S. Wiem, że ten drabelek jest mało fantastyczny i ogólnie taki sobie, ale został na mnie wymuszony. Mój czarny jak smoła kot, który ma już pięć lat, wskoczył mi na kolana, przymrużył swoje przenikliwe oczy i zamruczał:
            - Kiedy napiszesz coś o mnie? Chyba już czas? Może o tym jak was znalazłem?

            No to co miałem zrobić? Dodam tylko, że gdy nasze drogi się zeszły, to były właściwie ostatnie godziny na pomoc dla niego, ale teraz jest wielkim puszystym kocurem.

Przyroda ma moc czyli jak świat uratowałem.

Napisane na konkurs "Grafomania" i tak trzeba to traktować

Jak se szłem po objedzie do kumpla, wylądowało UFO. Na placu koło Iwana, znaczy się pomnika żołnierzy radzieckich, wylądowało, wylazło z kosmolotu i dawaj zaczęło naparzać z laserów do autobusów i samochodów. Była ze mną koleżanka feministka, aktywna obrończyni praw wszelkich. Szybko wyrwała kwiaty z klomba koło Iwana i pogalopowała do zielonych stworów gramolących się jeszcze ze spodka,
            - Witamy na Ziemi!  – Wrzeszczała jak opętana. – Cieszymy się żeście przylecieli!
            Zieloni, a było ich ze siedmiu, wstrzymali ogień i lampili się na Jadźkę. Ta zatrzymała się przed nimi i wyciągnęła rękę z wiechciem przyłamanych tulipanów. Jeden z najeźdźców wyrwał jej kwiaty i zaczął je żreć. Uśmiechnął się jak kombajnista, a resztę dał pozostałym.
            - Dobre, dobre – wymamrotał śliniąc się na czerwono-zielono.- Towaru tego macie dużo jeszcze mnóstwo?
            - Ile będziecie chcieli – odpowiedziała rozpromieniona Jadźka. – Ale nie strzelajcie już więcej.
            - Nie do żywych, a do blaszanych my celów strzelamy no przecież.– oburzył się zielony.
            „Czyli taka walka o czystość środowiska.” Pomyślałem i ostrożnie, powoli szurnąłem do kumpeli.
            - Spytaj się, po co przylecieli – szepnąłem jej do ucha.
            Zielony wgapił we mnie wielkie żółto- zielone ślipia i zaczął mamrotać:
            - Żeby sprawdzić czy nie niszczycie za bardzo przyrody my tu przylecieli, bo ona musi istnieć i mieć się dobrze. Trochę żarcia weźmiemy, bo nam się kończy przy okazji. Sprawdzimy, trochę podjemy, zapalimy i odlecimy.
            - Zapalicie – zaniepokoiłem się. – A co chcecie zapalić?
            - Nasz słownik nie kompletny był, no właśnie i co daje największą radochnę nie wiemy. Palenie miasta, grilla, pieca, węgla czy zioła.
            - Ja proponuję zioło, a tak zupełnie przypadkowo, niechcący, znalazłem przed chwilą skręta i mogę się z wami podzielić.
            Poszperałem w kielni, wyciągnąłem boxik z blantami. Rozdałem zielonym, zapaliłem mojego Cedesa i po chwili ściągaliśmy chmury, co zmieniło jakość spotkania
            Przybyszom szybko poprawił się humor, jeden nawet zaproponował Jadźce przejażdżkę na Wenus i z powrotem, ale ona nie wiedzieć, czemu odmówiła. Może dla tego, że jako jedyna w towarzystwie nie zapaliła.
            - Masz branie, korzystaj, koleżaneczki będą ci zazdrościć lovelasa kosmity – żartowałem.
            - Daj spokój – obruszyła się. – Na co mi takie zielone ćpuny.
„No, no, liczba mnoga a jeden to nie łaska?” Pomyślałem.
Przybysz podszedł bliżej, chyba się uśmiechną i powiedział:
            - Zielone nie zielone, ale talerz stoi.
Nie wiem, co miał na myśli i na wszelki wypadek zawołałem:
            - Dobra, dobra. Zabierajcie resztę tulipanów z klomba i fruńcie już sobie.
Rozbawione, zielone towarzystwo zrobiło sobie tulipanowe żniwa, a klomb był spory, i zaczęło się ładować do latającego spodka głośno śpiewając:
- Niech żyje nam rezerwa, przez wiele długich lat…
Gimbaza tego nie zna, ale skąd oni znają? Nawet nie fałszowali.
Kosmolot uniósł się i rozkołysanym ruchem pomknął w kierunku popołudniowego słońca. Rozejrzałem się. Jadźka gdzieś zniknęła. Odleciała z nimi, czy uciekła do domu? Jeżeli odleciała to im współczuję. Pewnie gdzieś w kosmosie wkrótce założy zielone koło feministek. Tak czy siak zmęczony ratowaniem świata, bo uważam, że uratowałem przed spaleniem przynajmniej nasze miasto, pacnąłem na slocie i przyciąłem komara.

Obudziły mnie psy. Koniecznie chciały zobaczyć, co mam w kielni. Całe szczęście, że wszystkie blanty rozdałem. Psy mnie spisały i pohopsały dalej. Gdzie oni byli jak zieloni lądowali? Żal mi się zrobiło, że żadnej wdzięczności za ratowanie świata nie odczułem.

Spotkanie

Nagły strach ogarnia mnie całego, paraliżuje, jeży włosy na karku. Ciarki przebiegają mi po plecach. Przerażony padam twarzą prosto w błoto. Alien powoli pochyla się nade mną wołając coś do swojego towarzysza. Obcy powinni być zieloni, a ci są niebiescy, ale to nic nie zmienia. Coś mówi, niestety nie rozumiem, o co chodzi.
Łapią mnie pod pachy i ciągną. Szarpaniem próbuję stawiać opór. Dla nich to jednak żaden problem. Wrzucają mnie do pojazdu. W końcu zaczyna do mnie docierać, co mówi jeden z nich:
- Ludzie to nie mają umiaru. Nachlają się w święta, potem trzeba ich zwozić do izby wytrzeźwień

wtorek, 11 marca 2014

Strach (Drabble z Cyceronem)

Drabbel konkursowy na tekst z cytatem z Cycerona

Leśna ciemność przeraża sama sobą. Zbliżające się wilkołaki potęgują strach stukrotnie. Patrzę dookoła i widzę cztery pary błyszczących ślepi.
- Świeże mięso. – Charczący szept mrozi mi krew w żyłach. – Nie uciekniesz nam. Zeżremy cię całego na śniadanie.
Z każdej strony słychać trzaski łamanych gałęzi.
- Nie uciekniesz nam – powtarza najbliższy stwór. – Jesteś sam, nas jest kilku – sapie podchodząc coraz bliżej.
Obezwładniająca panika wypełnia mnie całego. Padam na ziemię i czołgając się powoli, próbuję znaleźć drogę ucieczki.
- Jesteś sam, nie uciekniesz – charczy owłosiony napastnik.
I zbóje mają swoje prawa – pomyślałem kuląc się pod krzakiem.
Całe życie filozofa to rozmyślania o śmierci – błysnęła ostatnia myśl.

Zakończenie alternatywne:
Olśnienie przełamuje paraliżujący strach. Wyciągam pistolet ze srebrnymi kulami.
- Argumentów nie należy liczyć, lecz ważyć – mówię cicho i strzelam. 

wtorek, 16 kwietnia 2013

Orzeł chętnie pomoże [drabble]

Jest to alternatywne zakończenie trylogii Władca Pierścieni:


Harmonię gwiazd na niebie rozświetlonym łuną wschodzącego słońca zakłócały dwa olbrzymie orły szybujące w pełnym majestacie. W szponach trzymały zdobycz. Stary człowiek w szarym płaszczu z niepokojem śledził lot królewskich ptaków. Złożyły zdobycz u jego stóp.
- Frodo, to ty? - spytał czarodziej.
- To nie ja. To Sam - odparło zawiniątko. - Froda orły zadziobały.
- Jak to zadziobały? To kim jest ten drugi?
- To Gollum!
Starzec z wyrzutem popatrzył na ptaki
- No co? - spytał większy. - Mieliśmy pomóc Niziołkom, myślisz że łatwo było w tym dymie poznać który to który? Jednego żeśmy dziobnęli, resztę przynieśli w końcu sztuka to sztuka. A ty jak zawsze niezadowolony.




środa, 13 lutego 2013

Prezent (short)


Czerwony samochód o sportowej sylwetce prezentuje się znakomicie. Prezentuje, bo otrzymany w prezencie. Ojciec dał mi go, po obronie magistra. Zawsze chciałem mieć porsche. Dostałem wymarzony model 911 Carrera z manualną skrzynią biegów. Lubię to wajchowanie przy redukcji i gwałtownym przyspieszeniu. Automat mnie nie rajcuje.
Dzisiaj będę kręcił bączki. Plac na uboczu, całkowicie pusty o tej porze dnia, nadaje się idealnie.

czwartek, 15 listopada 2012

Piwo [drabble]


drabble – utwór złożony z dokładnie 100 słów. Zapraszam:

Chciałbym patrzeć rozmówcy prosto w oczy, ale to bardzo trudne, spoglądam więc za siebie – pustka. Spotkani ludzie dawno zniknęli w bocznych uliczkach lub za horyzontem. Echa wspomnień gwałtownie próbują wydobyć się z zakamarków pamięci.
– Muszę iść?  – pytam nieśmiało.
– Chcesz zostać? Po co?
– Mam jeszcze dużo pracy. Jak oni dadzą sobie radę beze mnie?
– Nie martw się. Teraz jesteś najważniejszy sam dla siebie – mówi zdecydowanym głosem. – Chodź, zobaczymy, co szef powie o twojej robocie.  – Wstaje rzucając dychę na stół. – Dokończ browara i idziemy.
– Michał!  – wołam – zawsze tak jest?
 – Nie. – Archanioł uśmiecha się ciepło. – Każdy umiera inaczej. Ty zasłużyłeś na ostatnie piwo.

środa, 14 listopada 2012

Argonauci – historia prawdziwa


- No przyjaciele, jesteśmy coraz bliżej. – Jazon jak zwykle pałał nieuzasadnionym optymizmem.        
Okręt zwany Argo, popychany podmuchem Zefira, przecinał fale z zadziwiającą łatwością. Dookoła rozciągało się bezkresne morze, opromienione zachodzącym słońcem.
Orfeusz, siedząc na dziobie, brzdąkał coś na swoim dziwnym instrumencie. Herakles, Tezeusz, Kastor i Polluks grali w kości. Inni leżąc wspominali ostatnią przygodę.

wtorek, 28 sierpnia 2012

Ucieczka [drabble]


drabble – utwór złożony z dokładnie 100 słów. Zapraszam:

Strach jeży mi włosy. Bezlitośni barbarzyńcy podchodzą coraz bliżej. Ukryty w krzakach boję się, że łomot mojego małego serduszka zdradzi kryjówkę. Powolutku wychylam głowę i obserwuję. Czy mają psy? Ta myśl mnie przeraża.
Są! Słychać coraz głośniejsze ujadanie. Przez chwilę szukam ratunku na drzewie, to nic nie da, psy wywęszą. Histeria ogarnia mnie całego. Psychoza przenika i odbiera nadzieję na ratunek. Te czworonogi są kilka razy większe niż ja.
Adrenalina kipi w moich żyłach. Paniczny lęk zmusza do chaotycznej ucieczki.
Postać ubrana na zielono, z bronią w ręku, woła:
- Patrzcie, jaki mały kot tam ucieka! Ha, ha! Azor bierz go!

piątek, 24 sierpnia 2012

Skarb w Wieczornym Zamku


- Trzy rowery na jednym dachu to chyba trochę za dużo? - Wojtek jak zwykle wykazywał nadmierny niepokój.
- Oczywiście, że nie - odparłem. - Moja Meriva to auto niby małe, ale wytrzymałe.

Pierwszy raz od kilku lat udało mi się zebrać braci i wspólnie zrobić rowerowy wypad w Góry Izerskie. Sami bez rodzin jak za szkolnych czasów.

piątek, 17 sierpnia 2012

Źródło wiedzy [drabble]


drabble – utwór złożony z dokładnie 100 słów. Zapraszam:


Mój teleporter jest popsuty. Muszę na piechotę dotrzeć do bazy. Łudzę się, że zdążę. Znajomi mówią żebym dał sobie spokój, ale ja nie potrafię, nie chcę.
Kiedyś próbowałem. Chodziłem otumaniony, nie wiedziałem co myśleć, mówić, jak ocenić czy coś jest ważne.
Przyjaciele twierdzą, że bez tego jest im łatwiej, potrafią dostrzec inne ciekawe strony życia. Ale oni nic nie rozumieją. To przecież jest źródło wiedzy.
Dobiegam do kwatery, nerwowo otwieram drzwi, wpadam do salonu i błyskawicznym ruchem włączam odbiornik.
Zdążyłem!
Właśnie się zaczynają: najpierw Wydarzenia, potem końcówka Faktów i Wiadomości.
Jaka ulga, znowu będę wiedział co mam myśleć o świecie.

poniedziałek, 23 lipca 2012

Takie czasy czyli jak się realizują faceci [drabble]


drabble – utwór złożony z dokładnie 100 słów. Zapraszam:


Schowany za skałą słucham wściekłych ryków dwugłowej bestii. Kłęby dymu z płonących krzaków przesłaniają widok, to ratuje mi życie. Główny element planu walki, wielka bojowa kusza, znika razem z panicznie galopującym koniem, który na widok smoka dość sprawnie wyrzucił mnie z siodła.
Na szczęście pawęż spadła razem ze mną. Pod jej osłoną bohatersko podchodzę do gada, by uharatać mu chociaż jedną głowę. On zaś tchórzliwie chce mnie upiec.
Na razie obu nam się nie udaje.
Zza przymkniętych drzwi mojej sypialni słyszę głos:
- Syneczku, chodź na dół, kolacja!
- Dzięki, mamusiu! Jeszcze pięć minut i idę – mówię, wpatrując się w smocze ślepia.

niedziela, 15 lipca 2012

Nuda - drabble

drabble – utwór złożony z dokładnie 100 słów. Zapraszam:


Siedzę przy biurku, wpatrzony w deszcz padający za oknem. Nuda i rutyna, jakich nigdy dotąd nie doznałem. Niechby coś drgnęło, wydarzyło się, przeleciało przez niebo. A tu nic, monotonia.
Melancholijno - wynudzony nastrój zmieniają promienie słońca przebijające chmury. Nagle dostrzegam, że to nie słońce, tylko olbrzymi statek kosmiczny rozjaśniający burzowe niebo. Stało się - kosmici wylądowali. Przyjaciele czy najeźdźcy? Alien czy ET? Uciekać czy witać?

Gwiazdolot zawisa nad niemal całą okolicą. Zaczyna wysuwać czujniki i wysyłać sondy. Pomiędzy rozsuniętymi stalowymi płytami tkwi gigantyczny głośnik, z którego dudni głos:

-Do roboty, leniu śmierdzący, bo premię potrącę! Spać możesz na urlopie! Tu się pracuje!

czwartek, 5 lipca 2012

Dom rodzinny [drabble] (DUCHY 2012)


drabble – utwór złożony z dokładnie 100 słów.
Ten akurat napisany na konkurs forum fantastyki – Duchy 2012
Zapraszam:


Patrzę na uśmiechnięte twarze nowych mieszkańców mojego domu. Życie bywa okrutne. Rodzinna kolebka nie należy już do mnie.
Zakradam się tam często i obserwuję z zazdrością, nowe porządki zachodzące w sypialniach, salonie, kuchni, ogrodzie… Bardzo trudno jest to zaakceptować. Ludzie są niby sympatyczni, ale dokoła wszystko jest moje, oni nie mają prawa tu przebywać.

Przyjaciel, który czasem przychodzi ze mną, siada obok cicho szepcząc do ucha:

- Spokojnie Mruczek, to już nie jest nasze.

Przez przymknięte oczy spoglądam na niego i coś we mnie łka.
- Mamo! – woła ktoś w domu. - Znowu słychać w ogrodzie miauczenie, a żadnego kota tam nie ma!

czwartek, 21 czerwca 2012

Tajemniczy składnik



Poniższe opowiadanie z polityką nie ma nic wspólnego, zostało zainspirowane przez konkurs ogłoszony na stronie: http://www.fantastyka.pl/10,7217.html   
Zasada jest prosta, kilka szczegółów, na których należy zbudować jakąkolwiek historię: Rycerz musi uratować Księżniczkę zamkniętą w wieży, której pilnuje Strażnik. Rycerz uzbrojony jest w: ołówek, sok porzeczkowy i bilet MPK.



- Halo! Maciek? No wreszcie dzwonisz – usłyszałem ulgę w głosie – już dzwoniłam na policję – zażartowała.
- W końcu znalazłem to, czego chciałaś – powiedziałem do telefonu. - Całe miasto złaziłem, nawet nie wiem jak wrócić – żaliłem się - słabo znam tę dzielnicę.
- Gdzie dokładnie jesteś?
Na najbliższym budynku dostrzegłem tabliczkę z nazwą.
- Przy Placu Koronkiewicza.
- To idź na przystanek, stamtąd stodwudziestką dojedziesz pod sam dom. Ale szybko, bo będzie za późno i cały twój wysiłek pójdzie na marne.

czwartek, 23 lutego 2012

Konsekwencje



KONSEKWENCJE

Zmrok zapadał bardzo szybko. Błąkałem  się w dzielnicy zrujnowanej przez bombardowanie, szukając schronienia na kolejną noc. Ostatni miesiąc mieszkałem w  przytułku dla bezdomnych. Było brudno ale przynajmniej ciepło i można coś zjeść. Jednak wywalili mnie stamtąd, bo przyczaiłem się przy umierającym Starym Łukaszu. Chciałem drapnąć jego portfel schowany w poduszce. Pilnował go i udawał, że nic nie ma, ale wszyscy cichcem opowiadali, że portfel był wypchany forsą. Stary nic z tego nie chciał wydać, taki był chciwy. Wolał żebrać i żyć jak ostatni łach. Czasem coś smęcił o córce, dla której zbiera posag, ale wszyscy wiedzieli, że nie ma żadnej rodziny.

piątek, 25 listopada 2011

Opowiadanie - Akcja promocyjna - część 2



Bateria Roberta składała się z 2 dział przeciwlotniczych stanowiących osłonę i 4 dział plazmowych stanowiących główną siłą uderzeniową. Były to najnowocześniejsze działa nigdy jeszcze nieużywane w warunkach bojowych. Na szkoleniu strzelali z tego cholerstwa. 

niedziela, 6 listopada 2011

Opowiadanie - Akcja promocyjna część 1



Robert zadowolony wbiegał po schodach rodzinnego domu. Kolejny dzień jego pierwszej w życiu pracy zawodowej upłynął tak szybko, że nie miał czasu zjeść śniadania. Szef na koniec dnia pochwalił go i zapowiedział podwyżkę, pod warunkiem utrzymania tempa i sumienności. Do domu pędził jak na skrzydłach. Chciał opowiedzieć rodzicom swoje pierwsze wrażenia. Wpadł z rozpędem w drzwi wejściowe i od progu zawołał:
- Cześć mamo! Praca super! Jest obiad?
- Dobrze, że już przyszedłeś.- Głos matki jakby się załamywał.
- Co jest grane?
- Przyszedł list do ciebie. – Podała kopertę z dużą czerwoną pieczątką, która nie wróżyła nic dobrego.
Szybko wyjął i przeczytał drobno zadrukowane pismo. Cały dobry humor diabli wzięli.
- Wezwanie do wojska. – Stwierdził i spojrzał w załzawione oczy matki. – Jutro o 10 rano mam się stawić w punkcie rekrutacji.
- Gdzie?
- Na lotnisku. Tam będą testy i skierują mnie dalej.
- Podobno na granicy są jakieś zamieszki, terroryści zapowiedzieli koniec zawieszenia broni i nowe ataki - mamie głos załamywał się coraz bardziej.